Jeszcze nie skończyła 30 lat, a swoim zawodowym doświadczeniem mogłaby się podzielić z kilkoma osobami. Oliwia Bosomtwe, dziennikarka, jeśli tylko o czymś zamarzy, od razu to realizuje. To jej największa siła.
Jak byś podsumowała 2020 rok? Co skupiło twoją uwagę?
Ciekawa wydaje mi się zmiana wywołana pandemią. Mam wrażenie, że przyspieszyły procesy, które narastały już od dłuższego czasu – czy to społeczne, związane ze stylem życia. Pandemia podziałała jak akcelerator dla różnych trendów. Sama czułam już, że wszystkiego jest za dużo, miałam przesyt wydarzeń, wyjazdów… Nagle to wszystko się skończyło, a jednocześnie odpowiedziało na moją potrzebą zwolnienia w różnych obszarach. Odkąd zostałam redaktorką naczelną znów mam poczucie, że dzieje się wokół mnie bardzo dużo, chociaż w innej formie. Zmiana jest więc dobrym hasłem na 2020 rok. Zmiany dzieją się cały czas, ale ten okres sprawił, że zaczęliśmy zwracać na nie większą uwagę.
Wspomniałaś o zmianach w twoim życiu zawodowym - zostałaś redaktorką naczelną portalu Noizz. Od zawsze twoim marzeniem była praca w mediach?
Nie, w ogóle. Moje życie zawodowe to skomplikowany temat. Dziennikarstwo to mój kolejny rodzaj „życia”, a miałam ich już kilka. Pisanie i komunikacja były w mojej karierze zawsze obecne, ale nie zawsze miały formę wysoko zasięgowego, szybkiego online’owego dziennikarstwa, którym się zajmuję od dwóch lat. Współpracowałam wcześniej z magazynem opinii Res Publica, przez chwilę współpracowałam z „Wysokimi Obcasami Praca". Mam dyplom z historii sztuki zrobiony w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych, ale potem próbowałam robić doktorat z zarządzania, z czego zrezygnowałam, bo praca naukowa zaczęła mnie nudzić. Przez dwa lata pracowałam przy bardzo dużym unijnym projekcie w Bibliotece Narodowej związanym z digitalizacją, wcześniej byłam producentką wystaw i w muzealniczką w Muzeum Warszawy - chciałam spróbować pracy historyka sztuki. Dziennikarstwo to kolejna rzecz i pewnie nie ostatnia. W kwietniu kończę 30 lat, więc jeszcze dużo wyzwań przede mną.
Zastanawiam się, kiedy udało ci się to wszystko zrobić...
To kwestia szczęścia, bycia w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Nie należę do tych, którzy twierdzą, że wszystko osiąga się tylko ciężką pracą, bo można bardzo ciężko pracować, ale żeby udało się zrobić tak wiele rzeczy w tak ograniczonym czasie, trzeba zbiegu okoliczności i osób, które mogą coś podpowiedzieć, pokierować. Klasyczny networking. Gdy chciałam coś zmienić, opowiadałam o tym wśród znajomych, a ludzie mnie zawsze na coś naprowadzali: „wiem, że rekrutują, może by cię to zainteresowało”. Tak było z pracą w Noizzie. Miałam już dość pracy przy projekcie unijnym. Dowiedziałam się, że kilka miesięcy wcześniej szukali kogoś, kto dołączyłby do redakcji. Sprawdziłam portal, uznałam, że mi odpowiada. Wysłałam kilka tekstów, spodobały się, choć ja w tym czasie szukałam pracy w consultingu. (śmiech)
Czytając twoje teksty w Noizz, zawsze zastanawia mnie pierwiastek edukatorki, jaki musisz mieć w sobie. Artykuły szpikujesz twardymi danymi, faktami.
Wydaje mi się, że pisze się po to, żeby ludzie się czegoś dowiedzieli. Zawsze staram się wyjaśniać, bo to przecież społeczna rola mediów. Druga kwestia to warsztat, studiowałam różne rzeczy po trochu, co sprawia, że w żadnym wąskim obszarze nie jestem specjalistką , ale na pewnym poziomie mogę się zająć różnymi tematami, zrobić research, a to pomaga w pracy dziennikarskiej. Odnoszę wrażenie, że rzeczywiście w wielu mediach lifestyle’owych autorzy boją się twardych danych, albo wychodzą z założenia, że „polskiego czytelnika to nie interesuje”. (śmiech)
Największe przekleństwo i pułapka ludzi z branży. Ty się temu nie poddajesz. Szczególnie ciekawie tłumaczyłaś zawiłości rasizmu strukturalnego po wydarzeniach, które w połowie 2020 roku miały miejsce w Stanach Zjednoczonych - morderstwo George'a Floyda uruchomiło lawinę, która przetoczyła się przez wszystkie kraje. Również w Polsce zaczęła się dyskusja na temat rasizmu. Wtedy zadbałaś, żeby tłumaczyć czytelnikom, skąd bierze się rasizm w USA czy Wielkiej Brytanii, a na czym polega rasizm polski. Czujesz, że pod tym względem coś się w naszym kraju zmienia?
Jestem dość pesymistycznie nastawiona, ponieważ my czarni Polacy stanowimy niewielką mniejszość. Poza tym polski rasizm jest inny niż brytyjski, francuski, amerykański, który wynika z historycznych doświadczeń wrośniętych w korzenie nierówności ekonomicznych. W Polsce rasizm jest w dużej mierze skutkiem systemu edukacji niedostosowanego do współczesnych wyzwań. Od lat nie odpowiada on na globalizację i nie tłumaczy ludziom m.in. historycznych źródeł rasizmu i współczesnych konsekwencji. Dlatego polscy odbiorcy i czytelnicy – co było widać w komentarzach – często nie rozumieli, co dzieje się w Stanach, bo nie mają pojęcia o tej skomplikowanej historycznej układance, która za tym stoi. Nasza szkoła tego nie uczy. Poza tym przez lata wchłanialiśmy konkretne stereotypy podane w formie filmów, seriali i teledysków. Kino amerykańskie pomijając m.in. Spike’a Lee zaczęło się zmieniać dopiero w ostatnich latach, także za sprawą Netfliksa. Jeśli pojawia się międzyrasowa relacja, historia zazwyczaj wygląda tak, że jest biała dziewczyna z dobrej rodziny i czarny chłopak z getta, mający problem z narkotykami. Czy dziś w Polsce coś się zmienia? Na pewno pojawiła się przestrzeń do rozmowy czy pisania na ten temat. Jest świetna inicjatywa dziewczyn, które zapoczątkowały akcję #DontCallMeMurzyn – teraz organizują z Muzeum Sztuki Nowoczesnej panele dyskusyjne. Na razie to tyle, wciąż ciążą braki edukacyjne i taka, a nie inna popkultura. Zmieni się to pewnie wraz z dojrzewaniem pokoleń wyrastających na instagramowo-netflixowej rzeczywistości, bo przyzwyczaja się ich do zupełnie innego kodu kulturowego.
Masz jakąś misję w życiu?
Dobre pytanie… Cieszy mnie praca w miejscu, w którym mogę udzielać głosu i sama go zabierać w ważnych sprawach. Dzięki temu różne, mało zasięgowe i niszowe tematy trafiają dalej.
Wróćmy do wielkiego zbioru twoich zajęć. Piszesz, ale też nagrywasz podcasty, m.in. o jedzeniu. Jedzenia jest też sporo na twoim Instagramie. Gotujesz i to niemal profesjonalnie...
Kocham jeść od niepamiętnych czasów, skutkiem czego jest odwieczna próba znalezienia balansu między miłością do niekontrolowanej konsumpcji wszystkiego, co dobre a zachowaniem jakiejś normatywnej sylwetki. (śmiech) To zazwyczaj jest przegrana walka. Pierwszą potrawę zrobiłam w wieku 10 lat. Zdarzają się momenty, gdy mniej mi się chce, ale lubię i umiem gotować, wymyślać i doskonalić przepisy. Traktuję to też jako formę odpoczynku. Nie gapię się w komputer, zamiast siedzieć - ruszam się w kuchni, a na końcu dostaję pyszne danie – coś, na co mam w tym momencie ochotę.
Jaką kuchnię lubisz? I co najchętniej gotujesz?
Lubię różne rzeczy, nie mam jednej ulubionej kuchni regionalnej. A gotuję w stylu fusion, ale żadne ciekłe azoty czy pianki z pora. Po prostu nie podchodzę do składników regionalnie, najważniejsze jest wyciąganie maksimum smaku. Nie jem mięsa, ale lubię tradycyjne smaki, gdzie gra ono główne skrzypce. Najlepszy przepis na ragout typu bolognese wymaga dodania sosu worcester, pasty miso i odrobiny sosu rybnego, co brzmi jak kompletne szaleństwo, niemające nic wspólnego z tradycyjnym włoskim daniem. Ale te składniki dają ci umamiczne danie, z pełnią smaku. Więc moja kuchnia to fusion, bo korzystam ze składników pod względem smakowym, nie regionalnym.
A fakt, że zaczęłaś gotować w wieku 10 lat to zasługa mamy?
Babci. Dużo gotowała, a że zostawałam pod jej opieką, bo nie chodziłam do przedszkola, to gdy babcia robiła prawdziwy obiad, ja robiłam udawany. Jedzenie od początku było obecne w moim życiu i tak już zostało.
Obecna była też muzyka.
W zeszłym roku postanowiłam nauczyć się DJ-ować. Od niepamiętnych czasów byłam fanką puszczania muzyki z YouTube’a. W pewnym momencie pomyślałam, że chciałabym wrzucać sety, nagrywać muzykę, albo zagrać na imprezie. Mam znajomych, którzy to umieją, mój narzeczony też grywa. Opanowałam więc umiejętność obsługiwania kontrolera. Dzięki temu z dużą radością mogę grać. Dopóki wszystko było otwarte, grywałam w Wozowni, teraz wszystko jest zamknięte i chyba nie miałabym czasu.
A jakiej muzyki słuchasz wieczorem, dla relaksu?
Nie słucham. Mój sposób relaksowania się jest niezdrowy – kolejna dawka światła w oczy. Nałogowo oglądam seriale. Robię to codziennie od 19 czy 20 do końca. Oglądam ich naprawdę dużo.
Co ostatnio?
„Króla”. W międzyczasie „Alice in borderland” na Netfliksie. Jednocześnie z narzeczonym zaczęliśmy oglądać serial „Kruk” na Canal+. Obejrzeliśmy dwa sezony „Belfra”. Mieliśmy fazę na seriale polskie, więc wpadły też trzy sezony „Chyłki” i dwa „Pułapki” – serialu z Agatą Kuleszą. Jest świetna. To podsumowanie ostatnich dwóch tygodni… (śmiech)
Są jakieś zainteresowania, którymi nie dzielisz się tak często, jak pisaniem, muzyką, kuchnią?
W ubiegłym tygodniu nauczyłam się obsługiwać pada, żeby móc zagrać w „Cyberpunka”. Mamy „playaka” w domu, mój narzeczony gra. A ostatnią rzeczą, w którą grałam były „Simsy”, lata temu. Gry są gigantyczną częścią popkultury, a ja zdałam sobie sprawę, że nie mam do niej dostępu, bo nie umiem obsługiwać pada. Cierpliwie przeszłam przez grę „Detroit Became Human” – bardzo zaangażowaną społecznie, w której androidy zaczynają czuć własną tożsamość i pragną wyzwolić się z opresji człowieka. Wspaniała sprawa. Mega rezonuje z tym, co dzieje się na świecie. No a teraz „Cyberpunk”…
Co stało się z twoją szafą w 2020 roku? Zmieniła się?
Od zawsze regularnie pozbywam się rzeczy, przynajmniej raz w roku. Poza tym nie mam dużo ubrań, choć to pewnie zależy od punktu widzenia. Mało kupuję. Trafiają się bartery, marki przesyłają mi prezenty. Więc jak już coś dostaję, to po co kupować kolejną rzecz spełniającą tę samą funkcję? Na pewno liczy się dla mnie teraz bardziej wygoda.
A jeśli kupujesz nowe rzeczy, na co zwracasz uwagę?
Żeby sprawdzić, czy dana rzecz została naprawdę wyprodukowana w zrównoważony sposób, trzeba mieć dużą wiedzę. Są fajne marki, które mi się podobają, są bardziej zrównoważone, ale powstrzymuję się, bo uważam, że są za drogie. Podoba mi się, że coraz więcej polskich marek produkuje lokalnie. Ale, jak pokazał ostatni rok i afery w branży modowej, z ich wiarygodnością też bywa różnie. Poza tym nie zawsze szycie w Polsce oznacza super materiały czy dobre warunki i traktowanie pracowników. Konsument jest obarczony tymi wszystkimi decyzjami. Wolałabym, żeby wszystkie ubrania dopuszczone do sprzedaży musiały spełniać określone kryteria, żeby decydował o tym urząd, jak w przypadku żywności. Produkty spożywcze, które możemy kupić w sklepach w Europie nas nie zabiją. Niby z ubraniami jest podobnie, bo nie można stosować toksycznych składników, ale te ograniczenia są o wiele mniej restrykcyjne. Moim marzeniem jest, żeby wszystko, co kupujemy było zrównoważone i w porządku. Żebym mogła tylko oceniać cenę czy krój, ze świadomością, że to, co kupuję jest etyczne. Pewnie utopijne jest założenie, że wkrótce tak będzie. Ale 200 lat temu nikt nie wierzył, że można zlikwidować niewolnictwo.
Jeśli już mówimy o marzeniach, jaki byłby 2021 rok, gdybyś mogła go sobie wymarzyć?
Myślę, że miałabym w nim dużo urlopu, bo lubię długie urlopy. W 2020 roku, mimo jego dziwaczności, udało mi się wziąć 3-tygodniowy. Odpoczęłam, bo w pierwszym tygodniu umysł dopiero wychodzi z trybu pracy. W moich marzeniach przez pół roku byłabym na urlopie, poświęciłabym go na kreatywne zadania przynoszące mi przyjemność. I na podróże – na przykład do Korei. Pojechałabym tam najeść się pyszności i zobaczyć klasztor w którym gotuje mniszka Jeong Kwan.
rozmowa: Maja Chitro
zdjęcia: Karol Grygoruk
make-up: Karolina Golis